10 minut dla pacjenta
Dziesięć minut w gabinecie lekarskim starczy na wypełnienie karty, wypisanie recepty i skierowanie do
10 minut dla pacjenta. Następny proszę
Anita Karwowska
Dziesięć minut w gabinecie lekarskim starczy na wypełnienie karty, wypisanie recepty i skierowanie do recepcji na kolejną wizytę. Dopiero po kilku pacjent ma szansę na to, że lekarz postawi trafną diagnozę
Pani Danuta zmieniła lekarza pierwszego kontaktu w jednej z niepublicznych przychodni na warszawskiej Pradze, działjących w ramach umowy z NFZ. Na pierwszą wizytę trafiła kilka dni temu. - Zależało mi na tym, ponieważ leczę się na dwie choroby przewlekłe i muszę mieć precyzyjnie dobrane leki - opowiada. Kobieta przyniosła lekarce dokumentację medyczną ze szpitala, licząc, że dzięki temu wszystko pójdzie szybciej. - Było wręcz odwrotnie. Lekarka siedem minut przepisywała dane do swojej karty. Później z resztą odesłała mnie do ksero w recepcji, za które musiałam zapłacić. Kiedy wróciłam, pani doktor oświadczyła, że jest jej bardzo przykro, ale czas mojej wizyty skończył się, bo na jednego pacjenta przewidziane jest dziesięć minut - opowiada pacjentka.
Zadzwoniliśmy do przychodni, w której leczy się pani Danuta. Kierowniczka podeszła do telefonu, ale powiedziała tylko - Jestem zajęta. Co dziesięć minut przyjmuję nowego pacjenta.
Czy w tak krótkim czasie można pomóc choremu? - Trudno ściśle wyznaczać długość wizyty. Pacjentowi należy poświęcić tyle czasu, by załatwić sprawę, z którą chory przeszedł - mówi Wanda Pawłowicz z mazowieckiego oddziału Funduszu.
NFZ nie określa więc, ile czasu lekarz rodzinny ma przeznaczyć pacjentowi (ale w przypadku specjalistów wymaga, by wizyta trwała ok. 15-20 minut). Płaci po prostu za każdą wizytę, od kilkunastu do kilkudziesięciu zł. Równocześnie Fundusz wyliczył, że na jednego lekarza podstawowej opieki zdrowotnej powinno przypadać 2750 pacjentów. - To prawie trzy razy tyle co w Kanadzie i dwukrotnie więcej niż w innych krajach Unii Europejskiej. Jak tu mówić o indywidualnym podejściu do pacjenta, skoro lekarz dziennie musi przyjąć kilkudziesięciu chorych? - oburza się dr Bożena Janicka, szefowa Porozumienia Zielonogórskiego lekarzy rodzinnych.
A Małgorzata Plewako, zastępca dyrektora Samodzielnego Zespołu Publicznych Zakładów Opieki Zdrowotnej Warszawa Praga-Północ, dodaje: - W efekcie, szczególnie w czasie zwiększonych zachorowań na sezonowe infekcje, kolejki pod gabinetami są ogromne, a lekarze nie nadążają z przyjmowaniem chorych.
Szefowa Porozumienia Zielonogórskiego skończyła właśnie serię spotkań z prezesem NFZ Jackiem Paszkiewiczem. Przyznaje, że zastanawiali się, co zrobić, by lepiej zorganizować pracę lekarzy. Pojawił się m.in. pomysł, by zapisać w rozporządzeniach Funduszu, że wizyta powinna trwać co najmniej 15 minut. - Ale to nierealne w sytuacji, gdy rocznie 20 tys. lekarzy pierwszego kontaktu udziela ponad 170 mln świadczeń - przyznaje Janicka. Co mogłoby pomóc pacjentom? Zdaniem lekarki, sytuację poprawiłyby dodatkowe ubezpieczenia i symboliczne opłaty za wizyty. - Z osłoną dla najuboższych - zastrzega.
Niestety, nie ma co liczyć, że w najbliższym czasie w poradniach pojawi się więcej lekarzy. Średnia wieku medyków w przychodniach medycyny rodzinnej wynosi od 54 do 60 lat. I chociaż Ministerstwo Zdrowia od kilku lat stawia na kształcenie lekarzy rodzinnych (to tzw. specjalizacja priorytetowa, czyli lepiej płatna), to na wykształcenie młodych kadr trzeba będzie poczekać co najmniej kilka lat.
Źródło dziennik Metro